Jezioro Sewan to duma Ormian. Zajmuje 5% powierzchni kraju i to trochę takie wewnętrzne morze. Ze stolicy prowadzi do niego porządna, dwupasmowa droga, którą przemierza się w niecałą godzinę, bo to raptem 70 km.
Po upojnej nocy w „stogu” załoga postanowiła trochę odpocząć i odespać. Co prawda Sewan to tutejsze zagłębie turystyczne, ale miasteczko Sewan opodal jeziora to dramatycznie brzydkie miejsce, chyba nic nie mające wspólnego z turystyką. Właściwe miejsca odpoczynku ciągną się wzdłuż brzegu. Odwiedziliśmy jeden dobrze wyglądający hotel, ale okazał się zbyt kosztowny, drugie podejście to był barak u babci, tylko mniej kosztowny, ale za to ohydny. Do trzech razy sztuka; Best Western Hotel miał dobry stosunek jakości do ceny. Standard przyzwoity (w tutejszych warunkach to full wypas) za 30 tys. AMD czyli jakieś 100 zł na łeba ze śniadaniem i to tylko dzięki negocjacyjnym i uwodzicielskim talentom Jurka oraz nieodpornej na jego wdzięki recepcjonistki. Zmiękczył jej serce opowieścią o sianie ilustrowaną zdjęciami. Pierwsza kąpiel po podróży dobrze nam zrobiła, jeszcze lepiej przyjęło się lokalne piwko.
 |
Do piwa trzeba mieć pasujący kolor koszulki |
Na kolację było oczywiście jakieś mięso, bo Armenia to kraj wieprzowiną, wołowiną i jagnięciną płynący. Co ciekawe wieczorem zrobiło się całkiem chłodno i spadł deszcz więc odpuściliśmy basen i przeszliśmy do sypialni. Kolega Łysy vel Gruby dostał wylosował dostawkę, ale jakoś dał radę. Pospaliśmy wybornie.
Po śniadaniu i niespiesznym zebraniu się uderzyliśmy w dalszą drogę. Punktem obowiązkowym jak Rynek w Krakowie jest tutaj monastyr Sevanvank, położony malowniczo na wzniesieniu nad jeziorem. Budowla stara i z charakterem, ale znacznie bardziej niż dla jego architektury warto się tam wspiąć żeby zobaczyć panoramę jeziora. Woda ma piękny kolor i sięga po horyzont. Mam nadzieję, że panorama złożona z kawałków choć trochę to odda.
 |
Chłopaki i Sevanvank. Monastyr to ten w środku. |
Znad jeziora pojechaliśmy na zachód. Po drodze mieliśmy mały zatarg z radzieckim śmigłowcem, ale udało się uciec do lasu.
 |
Był za daleko na strącenie bronią konwencjonalną (kamień) |
Po zmyleniu pościgu dojechaliśmy do miejscowości Tzaghkadzor, gdzie trzeba koniecznie zobaczyć monastyr Kecharis. Jest to też jedyny chyba w Armenii ośrodek narciarski.
 |
Duży, średni i malutki - zupełnie jak my trzej |
 |
Jest klimatycznie, szczególnie w środku |
Dalej pojechaliśmy boczną drogą do samego jej końca, a na końcu jest miejsce zwane Hankavan. Jak wszędzie i tutaj pełno jest ohydnych postsowieckich obiektów. Obiekty to nie tylko jakieś instalacje, zardzewiałe konstrukcje niewiadomego przeznaczenia, ale też budynki mieszkalne i ośrodki wypoczynkowe. Wszystko to potwornie zniszczone, zaniedbane i szpecące krajobraz. Dramat. Czasem jakaś rudera okazuje się zamieszkanym budynkiem albo nawet sanatorium.
 |
A dookoła piekne góry. Tego, kto to wymyślił powinno się tu osiedlić. |
Poszliśmy sobie w górę strumienia i spotkaliśmy grupę młodzianów biwakujących przy grilu. Oczywiście poczęstowali nas gorzałką i mięsem, bo jakże by inaczej i wysłali na wycieczkę nad wodospad kilometr wyżej.
 |
Pieczenie szaszłyków na łonie przyrody to podstawowa rozrywka w Armenii |
Wodospad, a raczej wodospadzik został przez nas obfotografowany, a po powrocie dostaliśmy jeszcze arbuza na deser. Panowie zabrali nas ze sobą i pokazali miejscową atrakcję czyli kąpiel w wodzie mineralnej. Okazało się, że w Hankavan wypływa sporo ciepłych źródeł o leczniczych właściwościach. Prywatna inicjatywa wykopała dziurę w ziemi i wpuszcza tam ciepłą wodę ze źródła. Za dwadzieścia złotych można posiedzieć pół godziny w wielkiej wannie o gliniastym dnie. Weszło nas do tej wanny sześciu i piwo. Prawdziwa męska impreza z naszymi nowymi armeńskimi kumplami, z których co drugi miał na imię Arman.
 |
Na szczęście nie widać tego, co się działo pod powierzchnią |
Nie pamiętam żebym kiedyś czegoś takiego próbował. Warunki spartańskie, ale woda fantastyczna. Zrobiło nam to dobrze na nasze umęczone życiem, stare ciała.
Było już pod wieczór więc trzeba było pomyśleć o noclegu i kolacji. Swoją drogą to straszne, że ciągle trzeba myśleć o jedzeniu i spaniu. Zauważyliśmy cofnięte od drogi, pięknie utrzymane boisko piłkarskie i nowe budynki obok. Okazało się, że to jakiś ośrodek szkoleniowy dla armeńskich sportowców. Za 150 zł (15 tys. AMD) dostaliśmy przyzwoity nocleg ze śniadaniem. Ale jeszcze o kolacji. Z produktów kupionych w miejscowym sklepiku (chleb, szynka, ser, serek czyli smjetana i ogórki konserwowe i wino czerwone) przygotowaliśmy kolację.
 |
Było elegancko i na talerzach z nierdzewki |
Wszyscy lokalesi byli dla nas bardzo mili. Jedna kulejąca pani dała nam wrzątek i talerze, a inny pan nawet zrobił nam kawę i opowiedział jak to pracował w Polsce. Zadziwiająco sporo pamiętał języka polskiego, mimo że to było piętnaście lat temu. W końcu udało się nam wyrwać z objęć gościnnych gospodarzy i po północy poszliśmy spać. Jasiek jęczał, że łóżko krótkie, bo to chyba była kadra juniorów :) Do bloga nic nie dodaliśmy, bo albo można krzewić przyjaźń polsko-armeńską albo uzupełniać internetowy dziennik podróży. Postawiliśmy na stosunki międzynarodowe.
W tej wannie to jakoś mglisto było....;)
OdpowiedzUsuń