Nocleg w Odzun znaleźliśmy w jakimś dziwnym miejscu, w którym siedzieli sobie przyjezdni miejscowi (czyli Orminie ale z innej wsi) i „atdychali”. Powiedzmy, że to był ośrodek wczasowy. Był nawet basen, ale nie odważyliśmy się do niego wejść, bo jakoś nie zachęcał. Atrakcji, w naszym znaczeniu tego słowa, w Odzun brak, ale widoki piękne. Zawsze można po wsi pospacerować.
Na śniadanie oczywiście były parówki i słony, miejscowy ser. Niektórzy nie chcieli jeść parówek po raz kolejny i poprzestali na serze. Nie będę palcem wskazywał, ale i tak wszyscy wiedzą kto to był.
Po śniadaniu dosiedliśmy naszego stalowego rumaka i popruliśmy boczną drogą na południe, a potem na zachód. Po kilku kilometrach natknęliśmy się na coś w rodzaju kamieniołomu. Panowie pilnujący tych kamieni wyjaśnili nam, że wydobywają tu złoto. Nie wiem czy robili sobie z nas jaja, ale na wszelki wypadek pobraliśmy pamiątkowe próbki skał, dziwnie błyszczące w słońcu.
 |
Czasem chciałbym być owcą i leżeć sobie w cieniu |
 |
Gorączka złota tylko ze względu na temperaturę powietrza |
Niewiele dalej zobaczyliśmy wielką dziurę w ziemi. Przy bliższych oględzinach okazało się, że to głęboki wąwóz, którego dnem płynie rzeczka. Trudno powiedzieć jakie jest pochodzenie dziury, ale uzgodniliśmy demokratycznie, że to wynik wielkiego trzęsienia ziemi. Teren jest mocno sejsmicznie aktywny więc teoria się broni. Ponieważ była jakaś droga w dół to oczywiście pojechaliśmy na dno wąwozu. Czyli znowu lekki off-road. Na dole, w budce siedział sobie pan, który co prawda o wydobyciu złota nie miał pojęcia, ale dla odmiany zajmował się produkcją prądu. Prąd był ekologiczny, bo z wody. Nie z węgorzy elektrycznych tylko ze strumienia płynącego rurą z góry wprost na turbinę. Pan był bardzo miły i ugościł nas kawą. Potem przyszło jeszcze kilku kolegów i chcieli nas jeszcze bardziej ugościć, ale czas nam było w drogę. Zasada empiryczna jest taka, że czym dalej od turystów ludzie są na co dzień, tym bardziej są otwarci, szczerzy i gościnni. Ci właśnie tacy byli.
 |
To czerwone to ja, dziura za mną |
 |
Czyż nie urocze w swojej prostocie wnętrze? |
 |
Kontroler lotów w kosmodromie Bajkonur |
 |
Wonwus z innego kąta |
|
|
|
Po opuszczeniu gościnnych prądotwórców wprowadziliśmy z kolegą Januszem po zimnym piwku do organizmu. Piwko przyjęło się znakomicie, co nasz szofer obserwował z zazdrością. Kolejnym punktem programu była twierdza Lori Berd. Okres świetności miasta przypada na okres od X do XII w. n. e. Niestety do dzisiaj zachowało się tylko kilka budynków. Ale wystarczy popatrzeć z góry żeby sobie wyobrazić wielkie (25 ha), ludne miasto i fortecę nad brzegiem kolejnego, głębokiego wąwozu wykorzystanego jako naturalna fortyfikacja.
 |
Stoisko z alkoholem w miejscowym hipermarkecie |
 |
Ta dziura ma tysiąc lat. Fajnie się patrzy przez taką starą dziurę. |
 |
"A tu pod spodem się jakoś tak nie dogoliłem dzisiaj" |
 |
Nie mam pojęcia co to jest, ale na pewno jest strasznie stare |
Trudno powiedzieć czy to kwestia upału (strasznie gorąco się zrobiło w tzw. międzyczasie) czy może chęć zwrócenia uwagi na swoją niedolę, ale szofer Jerzy lekko uszkodził srebrną renówkę przy wycofywaniu spod twierdzy. Nasza bryka uszczerbku nie odniosła. Japonia pobiła Francję. Coby było elegancko zostawiliśmy numer telefonu i pojechaliśmy dalej. Poszkodowany zadzwonił chwilę później i sprawa została rozwiązana polubownie w pobliskim Stepanavanie. Właściciel renaulta otrzymał niewielką rekompensatę w walucie obcej i to jest optymalne rozwiązanie. Jeśli nie ma potrzeby nie należy mieszać w sprawę miejscowych policjantów.
A propos gliniarzy. Dwie godziny później mieliśmy z nimi bliższy kontakt. Chcąc mieć optymalne warunki do zdjęcia krajobrazu stanęliśmy po lewej stronie drogi. Przejeżdżający mimo stróże porządku uświadomili nas, że to wbrew miejscowym przepisom. Widząc zatrzymujący się wóz policyjny (wszystkie patrole to białe toyoty corolla) ustaliliśmy, że idziemy w opcję „don’t understand”. Nagle zapomnieliśmy języka rosyjskiego, co mocno ograniczyło ormiańskim gliniarzom możliwość porozumienia się z nami :) Do tego dodaliśmy niewinną sugestię, że zadzwonimy do naszej ambasady żeby coś nam przetłumaczyli, bo my ni cholery nie rozumiemy na czym polega problem i wykroczenie. Zabiegi te były wystarczająe, żeby po kilku minutach zasadniczy pan oficer schował bloczek z mandatami. A było się uczyć języków… :) Pewnie przy większym wykroczeniu taka metoda nie zadziała, ale zawsze można próbować.
Odwiedziliśmy jeszcze jakiś „dendropark” obok miejscowości Gyulagarak, ale klimat tam okazał się podobny do tego nad wspomnianym wcześniej jeziorkiem: dla gości z Polski po prostu drzewa jak w parku/lesie. Tutaj najwyraźniej to atrakcja. Znacznie atrakcyjniejszy był kolejny szaszlik popchnięty piwem Kilikia. Pychota.
 |
Zwierzęta i dziewczęta (do 16 roku życia) są zawsze wdzięcznymi obiektami |
 |
Zdecydowanie poniżej szesnastki |
 |
Niech nas zobaczą |
Na koniec dnia dotarliśmy do miasta Gyumri. Jest to drugie co do wielkości miasto Armenii i to jest to miasto, które ucierpiało najbardziej w trzęsieniu ziemi w grudniu 1988. Zginęło tu 25 tys. ludzi, a spora część miasta została zrównana z ziemią. Mieliśmy lekki kłopot ze znalezieniem noclegu paradoksalnie dlatego, że to już miasto. We wsi wszyscy wiedzą gdzie można znaleźć łóżko, a w większej miejscowości już nie. Poza tym pojawiła się kwestia ceny. Za nocleg dla trzech osób na takim zadupiu jak Gyumri pani w hotelu (całkiem przyzwoitym jak na Armenię, ale obiektywnie o standardzie średnim) zażądała równowartość 320 zł. Niedoczekanie! Skończyło się na upojnej nocy w miejscowej „pieczarkarni” czyli obskurnym motelu niedaleko placu imienia Charlesa Azanvoura. Ilustracja poniżej.
Przypadek sprawił, że tego samego dnia co my złożył wizytę w Gyumri prezydent Miedwiediew. Z okazji naszych wizyt zorganizowany został festyn na głównym placu miasta. Był to pretekst do długiego spaceru i przyjęcia na twarz kolejnego w tym dniu piwa, tym razem wyrobu miejscowego browaru. Piwo polecamy, a pieczarkarni nie.
 |
Jerzy zabarykadowany w pieczarkarni |
 |
Po co dwa krany jak można jeden. Prostota i elegancja. |
(Uwaga na marginesie: panie boże, błogosław wszystkim moim rusycystkom, którym przez osiem lat edukacji mimo wszystko udało się jednak zaszczepić mi jakieś podstawy języka rosyjskiego. Bez tego byłbym tutaj w głębokiej dupie. Jak to cholera nigdy nie wiadomo, co się w życiu przyda. Może powinienem wrócić do tańca towarzyskiego i włoskiego dla początkujących?)
To ja pisałem, Jarząbek :) Znaczy Jarek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz