niedziela, 22 sierpnia 2010

W drodze do Górnego Karabachu: Noravank, Jermuk, Goris

Poranek w Hotelu Noy powitaliśmy radośni i wyspani. Nie ma znaczenia wystrój lub raczej stopień zniszczenia wnętrz, ważna jest jakość łóżka. Podczas śniadania Jurek zażyczył sobie kawę z mlekiem. Gospodarz do końca nie wiedział o co chodzi i kilka razy upewniał się czy faktycznie do wcześniej przyniesionej kawy ma wlać mleko. Po stanowczym  "Da, Da …" Jurka przyniósł kawę z mleczkiem, które lekko się zważyło. Skwaszona mina Jurka dokładnie określiła smak tego co dostał. Kawa z mlekiem w Armenii nie zawsze musi oznaczać to do czego jesteśmy przyzwyczajeni.

Jedziemy do Noravank. Droga wiedzie przepiękną trasą w wąwozie. Po obu stronach brunatno-czerwone skały. W takiej scenerii położony jest klasztor Noravank. Ciekawostką tego miejsca jest to,  że znajduje się tu dwukondygnacyjny kościół. Do pomieszczeń kościoła wchodzi się po stromych i dość niebezpiecznych schodkach. Dolna część pełniła rolę grobowca.

Road to Noravank



Kościół w Noravank

Diewczyny ! Nie uciekajcieee ...
 




 Po przestudiowaniu przewodnika i utrwaleniu w obiektywie innych zwiedzających ;) pojechaliśmy do Jermuk

Poczytaj mi mamo

Reklama na samochodzie brzmiała "Extreme travel"

Wielu Ormian pytanych o to, co warto zwiedzić, wymieniała Jermuk. Jest to tutejsza miejscowość uzdrowiskowa znana z tego, że przyjeżdżają tu armeńskie VIPy. Ponoć są to osoby związane z polityką i urzędami państwowymi. To taka trochę armeńska Krynica bo produkują tutaj znane wody mineralne. Odwiedziliśmy jeden z ośrodków w poszukiwaniu toalety. Stan jego był tragiczny. Znów przypominają się czasy PRL-owskich zakładowych ośrodków wczasowych.


Jermuk

Z Jermuk jedziemy na południe. Wyjeżdżamy w wyższe partie gór. Zaczyna robić się zimno i mglisto. Ciężkie deszczowe chmury przetaczają się przez naszą drogę. Postanowiliśmy więc przełożyć na jutro zwiedzanie klasztoru Tatev leżącego wysoko w górach i poszukać w pobliskim mieście Goris noclegu z dobrym Internetem i uzupełnić zaległości blogowe.

Zaczyna robić się zimno ...
... i mglisto.
Przy wjeździe do Goris wpadła nam w oczy tabliczka B&B. Podjechaliśmy i doznaliśmy szoku. Właściciel mówiący po angielsku prezentuje nam bardzo europejskie, czyste pokoiki. Jest dostęp do Internetu. Przygotowane w języku angielskim menu śniadania – wiadomo czego można się spodziewać. Gospodarz pokazuje nam całą koncepcję rozbudowy swojego „small biznes’u” o nowe pokoje, salon dla gości z winiarnią wydrążoną w skale (dom położony jest na stromym zboczu). (Informacja dla turystów: www.khachikbb.com).
Byliśmy bardzo głodni więc pierwsze swoje kroki skierowaliśmy do restauracji, którą polecił nam właściciel B&B (ponoć najlepszą w mieście). Po długim studiowaniu menu w asyście smutnej kelnerki dwóch wygłodniałych wilków dostało to co prezentuje poniższe zdjęcie. Dla Jarka było to głębokie empiryczne doświadczenie co oznacza w rzeczywistości 100g steku wołowego. Oj nie pojedli chłopaki.

100g steku na drugim planie

Po "obfitym" obiedzie czas na kawę i deser w drugim polecanym miejscu.
Jak w takim miejscu nie skusić się na lody CCCP
Spotkaliśmy tam młodego Ormianina, który pracuje w banku i został wysłany (zesłany) z Erewania do Goris. Powiedział, że przez 6 miesięcy jak tu jest tylko przez jeden miesiąc nie było chmur i nie padał deszcz. Goris otoczone jest wysokimi górami  i chmury nie mają jak się z nich wydostać.  Z tarasu pokazał nam widok na skały, w których wydrążoną dużą ilość jam. Podczas działań wojennych mieszkali tam ludzie, którzy teraz zamieszkują okoliczne domy.

Nory w Goris

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz