Rano wciąż było mglisto choć już nie padało. Po śniadaniu u naszego zacnego gospodarza pognaliśmy stado naszych mechanicznych koni lekko z powrotem na zachód żeby wjechać na drogę prowadzącą do monastyru Tatew. W tym miejscu Drogi Czytelniku/Czytelniczko możesz odnieść wrażenie, że tylko jeździmy od klasztoru do klasztoru i tak trochę jest. Ale każde z tych miejsc jest inne. Patrząc na zdjęcia można odnieść wrażenie, że wszystkie te kościoły są do siebie podobne i tak jest. Ale i tak warto odwiedzić każde z tych miejsc, bo surowe piękno tych kamiennych budowli robi wielkie wrażenie. Pewnie po czasie i tak zleją nam się one wszystkie w głowach wszystkie w taki jeden wielki armeński supermonastyr, ale będzie to piękne wspomnienie. Najcenniejsze są rzeczy unikalne. Armenia ma tu sporo do zaoferowania. Piękna przyroda, fantastyczne zabytki, otwarci i gościnni ludzie, potwornie pokręcona historia i niezwykle skomplikowana sytuacja geopolityczna w regionie. Tak w skrócie można opisać to miejsce na ziemi. To jedna z najstarszych kolebek naszej cywilizacji, kraj opisywany w biblii i pierwsze chrześcijańskie państwo na świecie. Kiedy dwa i pół tysiąca lat temu nasze praszczury nad Wisłą siedziały jeszcze w ziemiankach to w Armenii istniało już potężne państwo. Warto mieć tego świadomość.
Wracam na drogę do Tatew. Oprócz mgły zaskoczyły nas zakrojone na wielką skalę roboty drogowe. Efektem ubocznym była konieczność czekania kilka razy aż panowie w wielkich koparkach i spychaczach uporają się z kolejnym głazem na drodze. Niech działają, bo droga fatalna. Aż wstyd, że do takiego zabytku prowadzi trasa, której bałbym się pokonywać samochodem produkcji francuskiej, bo pewnie by się rozleciał po drodze. Wołgi śmigają nienaruszone :)
 |
Wspomniana autostrada do Tatew |
 |
Mleko należy odwieźć do skupu |
 |
Ta sama autostrada z perspektywy |
 |
Zaawansowana technika zawsze robi wrażenia na nas, inzynierach |
Sam klasztor jest wielki i pięknie położony, nad głębokim wąwozem wśród gór dzięki czemu stanowił także trudną do zdobycia twierdzę. Najstarsza zachowana część pochodzi z IX w. Największym i najbardziej imponującym budynkiem jest katedra św. Piotra i Pawła. Udało się odrestaurować ten kościół po trzęsieniu ziemi w 1930 roku, które spowodowało zwalenie się wielkiej kopuły. Dziś znowu cieszy oczy odwiedzających swoją surowością i ogromem. Kościół otoczony jest bardzo licznymi zabudowaniami klasztornymi, po których można długo błądzić, próbując sobie wyobrazić jak toczyło się kiedyś tu życie.
 |
Każdy sposób na wyróżnienie się z tłumu jest dobry. Jurek ma piękne i zadbane pięty |
 |
Jest nagroda w konkursie o co chodzi z tymi pitogramami |
 |
Dziedziniec klasztoru. Mgła niewątpliwie dodaje klimatu. |
 |
Tatew. Ten nieczynny dźwig stoi tu od lat, bo występuje na każdym zdjęciu w każdym przewdniku. |
 |
Jedna z niezliczonych sal klasztornych |
 |
Tajemniczy Jaś |
|
|
 |
Dziura do pieczenia lawasza |
 |
To seria zdjęć dla rodzin stęsknionych naszego widoku |
 |
To oczywiście żyrandol w katedrze |
|
A tak to wygląda z oddali, czyż nie pięknie? |
Niestety mgła nie pozwoliła nam docenić krajobrazu dookoła, ale i tak byliśmy szczerze zachwyceni. W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze „szatański most” nad rzeką Worotan czyli ciekawą formację skalną tworzącą naturalną przeprawę i dodatkowo otoczoną przez ciepłe źródła. Pstryknęliśmy kilka panoram, ale oczywiście to co w naturze zapiera dech na zdjęciach będzie wyglądać najwyżej ładnie.
 |
Szatański most |
 |
Nie mam pojęcia co to jest, ale można było wejść do środka |
 |
Basen z wodą bardzo mineralną |
 |
Babcia z radością pozowała do zdjęć |
Po powrocie na główną drogę znowu minęliśmy Goris, mogąc już zobaczyć miasteczko w całej krasie bo chmury sobie gdzieś poszły, i pojechaliśmy bardzo przyzwoitą choć niemiłosiernie krętą drogą do Nagornego Karabachu. Czyli formalnie opuściliśmy Armenię, bo jest to odrębne państewko, nieuznawane formalnie nawet przez Armenię (ze względów politycznych oczywiście) choć zamieszkiwane jest w 90% przez Ormian. Krabach leży za wschodnią granicą Armenii, a z drugiej strony graniczy z Azerbejdżanem. Są to ziemie sporne, a historia konfliktu armeńsko-azerskiego jest ogromnie skomplikowana, jak to zwykle bywa w takich razach.
Po mglistej, krętej drodze przeprowadził nas biały opel Vectra, który najwyraźniej chciał nas pilotować. Granica wygląda śmiesznie, bo w budce siedzi sobie bardzo poważny, młody człowiek, który w wielkim zeszycie zapisuje wjeżdżających i odsyła ich po wizę do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w stolicy. I to tyle formalności. Stolicą jest tu Stepanakert. Wykorzystaliśmy zawartą wcześniej znajomość z prezydenckim szoferem i dzięki temu szybciutko zalogowaliśmy się na noclegu w całkiem przyzwoitym hoteliku. Na elegancki hotel Armenia, przylegający ścianą do lokalnego parlamentu (hotel poselski?) nie było nas stać, ale i tak oddali nam przysługę swoim otwartym hot spotem w lobby :)
Wieczorny, wilgotny Stepanakert zaskoczył nas pozytywnie tętniącym życiem i schludnością. Zdecydowanie odróżnia się na tle dotychczas poznanych armeńskich miast i miasteczek. Cóż, stołeczność zobowiązuje.
Pisał Jarek
Autostrada z perspektywy bardzo mi się podoba...i w końcu jakaś kobitka po 27-ym roku życia!
OdpowiedzUsuńMysmy tez mieli w Tatew bardzo mglisty dzien...
OdpowiedzUsuńhttp://kff-notes.blogspot.com/2010/09/klasztor-tatew-w-tumanie-mgly.html
(i sasiednie)
P.S. Troche deptalismy Wam po pietach, choc troche inaczej!