środa, 18 sierpnia 2010

Spełniamy marzenia - Jasiek trafia do elyt ofroldowych - za rok Paryż-Dakar?



Śniadanie było w stołówce dla piłkarzy. Uwagę naszą przykuła szczególnie parówka mutant o średnicy słoika. Smakowała dokładnie tak samo jak położona obok mortadela tylko była ciepła. Dla mnie ohyda.  Jaś z Jarkiem zjedli (podobno keczup zabijał smak parówki).

Parówki modyfikowane genetycznie
z Jaśkiem w tle.
Jarek, a w tle ormiańskie orliki futbolu
To jeszcze nie off-road. Ot wioska.
Z jej wyglądem kontrastują starannie
i czysto ubrani mieszkańcy.
Miły Pan z obsługi zaproponował nam jeszcze spaghetti  na dokładkę :D – nie był w stanie określić z jakim sosem, okazało się że był to makaron  z masłem. Za chwilę jeszcze wbiegła kadra juniorów. Wszyscy kruczoczarni, dostali takie same  parówki i  dżemik więc na pewno będą grali jak ta lala. Po spakowaniu samochodu podszedł do nas facet,  przedstawił się  jako Dyrektor i zażądał kasy za nocleg. Zażartowałem do chłopaków po polsku, że ciekawe  ilu jeszcze  dyrektorów spotkamy nim dotrzemy do bramy, na co Dyrektor z powagą odrzekł, że "tolka on zdjes Direktor i niet drugich" :D:D – czyżby polski był tak podobny do rosyjskiego? :/. Postanowiliśmy jechać do Dilijan, które wszyscy Ormianie nam zachwalali i rekomendowali, jako cudowny park przyrodniczy  i ośrodek wypoczynkowy.

Udało mi się nawet dźwignąć, ale
Jasiek nie popchnął ;)
Ot jedna z przeszkód na drodze.










By było jednak ciekawiej i aby poczuć nutkę emocji postanowiliśmy jechać drogą której nie było na naszej mapie „Kaukasus” by REISE Know How 1:650.000, była za to na mapce poglądowej z Beeline :D (to tutejszy operator GSM) - co prawda kreseczka była najcieńsza z możliwych, ale była.  „Droga” ta ciągnie się od miejscowości Meghradzor do Margahovit, w linii prostej 14 km. Przejazd trasy zajął nam 6 godzin, w tym był popas  pod przełęczą u rodziny pasterskiej. Zapewniam Was, że Kubica nie miał by szans z nami – no chyba, że zostawiłby bolid w pit-stopie i wybrał się piechotą ;).  Droga prowadzi przez przełęcz na wysokości 2644m. n p.m. Jest to droga polno-kamienista, przejezdna seryjnym autem 4x4 z oponami szosowymi, co należało udowodnić ;). Kilka razy walnęliśmy o coś brzuszkiem Suzuzczki, kilka razy wychodziliśmy z auta aby pokazać niestrudzonemu Jaskowi – który miał dyżur za kółkiem tego dnia - jak prowadzić koła coby nie wpaść w otchłań przepaści lub dziury  ;). Zresztą  kto pokazuje nie leci z autem :D.
(To wysłać: na portal randkowy)
Stara zasada off-roadowa mówi, że
jeśli coś odpadło a auto jedzie
to znaczy, że nie było potrzebne.
Fachowcy ...
Dzięki stałej łączności z Bajkonurem ...
Mycie szyb.























Ohydne baraki na 2600 m n p.m.

Droga jest  malownicza.Niestety krajobraz prawie cały czas szpeci linia wysokiego napięcia biegnąca w pobliżu. Droga mocno kluczy między wąwozami i górkami. Nieoceniony na rozstajach dróg, gdy nie było wiadomo gdzie jechać okazywał  się … Google Maps. Pokrycie GPRS było na 70% drogi więc w razie dylematu patrzyliśmy sobie na wszystko z góry (co z resztą dla niektórych z nas nie jest nowością ;) ) dzięki karcie bez limitu transmisji.
ale ludzie z sercem na dłoni.

Jak wspomniałem, ku pewnemu naszemu zdumieniu, z dość daleka dostrzegliśmy ohydny rząd opuszczonych żelbetonowych baraków w pobliżu przełęczy. Z bliska okazało się, że kilka z baraków jest  ZAMIESZKANCH przez  wielopokoleniową rodzinę. Oczywiście gdy tylko zbliżyliśmy się do zabudowań zostaliśmy zaproszeni na kawę, szaszłyk i pogawędkę. Z szaszłyka grzecznie wykręciliśmy się nie chcąc nadużywać gościnności, zostaliśmy więc poczęstowani kawą i kefirkiem, dorzuciliśmy do tego słodkie bułeczki i wyszło bardzo zgrabne i miłe małe co nieco w abstrakcyjnych warunkach, na wysokości 150m powyżej Rysów, przy stoliku w otoczeniu odchodów zwierzęcych i plątających się między nami świń i krów.  Rodzina mieszkająca tam składa się z dziadka (okazało się że ma 55 lat wyglądał na 70), dwóch babci, dwóch synów, synowej i wnuczka 4 latka który sam wyrywał się, aby tam  zamieszkać przez lato. Rodzina ta dogląda na górze 600 sztuk owiec przez cztery letnie miesiące.
Prosiak i Jarek (pierwszy po prawej)

Kawka i pogawędka z pasterzami.
Stado baranów na przełęczy.
Do najbliższej miejscowości jest ok. 2,5 godziny ciężkiej jazdy samochodem terenową drogą. Zostawiliśmy małemu ciasteczka, z których się bardzo ucieszył. Jaś dosiadł jeszcze rumaka dziadka na chwilę, koń był mały, Jaś duży więc obawiałem się, że Jaś będzie musiał podciągnąć nogi pod brodę aby usiąść na koniu. Pożegnaliśmy się po miłej pogawędce, gospodarze zapraszali oczywiście jeszcze kiedyś.  Zjazd do Margahovit odbył się bez większych przygód. Z Margahovit udaliśmy się do wiele obiecującego Dilijan.
To ja pisałem: wasz Juruś.

Dziadek pasterz.
Niezawodny "specyficzny" GARMIN
256c pokazuje wysokość 2644

Kolejne obozowisko pasterzy.

1 komentarz:

  1. Te wyśmiewane obozowiska-baraki to właśnie urok tamtych stron.Same górki to...nuda.Jakbyście lecieli asfaltem też by wiało nudą.
    A to stado baranów na przełęczy całkiem dorodne;)

    OdpowiedzUsuń